- Szczegóły
- Rafał Zbieć
- Opublikowano: 18 luty 2009
A wszystko zaczęło się od telegazety. Jakieś 2 lata temu (na wiosnę 2006 r.) przeczytałem informację, iż Tajwan być może ogłosi niepodległość. A że od wielu już lat interesowałem się tematem końca świata, to od razu sobie przypomniałem o tym, że od inwazji Chin na Tajwan może rozpocząć się III wojna światowa. No i szybciutko zacząłem szukać w internecie wszelkich informacji na ten temat. Dotarłem do strony www.proroctwa.pl, do artykułu „Proroctwo 70-ciu tygodni”. Pamiętam, że czytając o możliwym rozwoju wydarzeń w najbliższym czasie, ciarki przechodziły mi po plecach. Oczywiście musiałem potwierdzić przeczytane informacje w innym miejscu. Marcin, jako człowiek znający „od zawsze” Biblię wydał mi się właściwą osobą do wyrażenia opinii na ten temat.
Tak też się stało. Marcin powiedział, że generalnie jest to zgodne z Biblią, choć interpretacje niektórych proroctw mogą być inne, niż przytoczone w artykule. I tak zacząłem bardzo dużo czytać na temat końca świata, Armagedonu, powtórnego przyjścia Chrystusa na ziemię. Zacząłem też dzielić się tymi informacjami z innymi, strasząc wszystkich możliwym scenariuszem wydarzeń na kolejne lata. Zacząłem też powoli gromadzić zapasy w piwnicy (to nie żart!!!) i snuć plany budowy jakiegoś schronu na wsi. Równolegle czytałem też o Kasjopeanach i o 7 gęstościach, o nadchodzącej fali, o przepowiedniach Nostradamusa....
Do kościoła katolickiego już od dawna nie chodziłem, gdyż nie czułem takiej potrzeby i nie zgadzałem się z niektórymi doktrynami tam panującymi. Nie szukałem jednak Boga. Wiedziałem, że jest, wiedziałem, że Jezus Chrystus coś zrobił dla ludzkości, ale nie zastanawiałem się nad zbawieniem. Przecież w najgorszym wypadku trafię do czyśćca, a potem do nieba, myślałem. Piekło zostawiałem dla innych, „dużo gorszych” ode mnie.
W czerwcu 2006 r. nawrócił się Marcin. Jak każdy nowonarodzony Chrześcijanin pragnął nawrócenia w błyskawicznym tempie wszystkich dookoła. Zaczął głosić Słowo Boże. Ja mu wierzyłem, jednak nie wierzyłem jeszcze Chrystusowi, miałem przecież swoje 7 gęstości i obce cywilizacje... No i straciłem kompana do picia. Zaakceptowałem to, ale na każde słowa Marcina o szkodach, jakie wyrządza w naszym życiu alkohol reagowałem stanowczo, że każdy sam decyduje o sobie i że nie ma nic złego w wypiciu wódeczki w miłym towarzystwie od czasu do czasu.
Mijały miesiące, Marcin ciągle ewangelizował, ale jakoś nic się nie działo. Dalej go słuchałem, ale moje życie koncentrowało się na tematach imprez i dobrej zabawy, no i na rodzinie i pracy oczywiście też, przecież byłem człowiekiem odpowiedzialnym :). Pierwszym przełomem okazało się kazanie Mirosława Kulca „Rabin z Nazaretu” przesłane jakoś w II połowie 2007 r. przez Marcina. Dowiedziałem się, że sobie wiszę pomiędzy moim życiem cielesnym, a życiem duchowym, że wiszę pomiędzy niebem a piekłem (czyli trafię do piekła!!!). Uświadomiłem sobie, że nie jestem zbawiony, zacząłem rozumieć Słowa Boże cytowane przez Marcina. Coraz rzadziej mówiłem o 7 gęstościach. Potem posłuchałem kolejnego kazania – „Bojaźń Boża”. Rozumiałem coraz więcej. Zacząłem zastanawiać się, że byłoby wspaniale nie bać się niczego ziemskiego, że powinniśmy mieć w sobie tylko bojaźń bożą.
Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, ale duszy zabić nie mogą; bójcie się raczej tego, który może i duszę i ciało zniszczyć w piekle. Mat. 10,28
Postanowiłem pójść z Marcinem na spotkanie modlitewne do domu Darka i Kasi. Nie czułem potrzeby pójścia do Kościoła Baptystów, czy też Zielonoświątkowego, do czego również zachęcał mnie Marcin. Na spotkaniu modlitewnym po raz pierwszy w życiu usłyszałem ludzi modlących się do Boga. Nie były to wyklepane formułki znane mi z Kościoła Katolickiego. To były szczere, mówione własnymi słowami, modlitwy do Boga, do Chrystusa. Byłem tam jeszcze raz i na tym się zatrzymałem, wiedziałem, że muszę zrobić kolejny krok, ale nie wiedziałem jak. Przestraszyłem się trochę Darka i jego pewności słów Bożych. Przestraszyłem się śmierci i piekła.
Kolejną bardzo ważną rzeczą na mojej drodze do Chrystusa, do nowego życia, okazała się „Powieść o czasach ostatecznych”. To było coś dla mnie. Co będzie za kilka lat, jak będzie przebiegała III wojna światowa, jak będzie wyglądało czipowanie ludzi i rządy Antychrysta. Dzięki pierwszym kilku tomom poznałem bohaterów powieści, w których odnajdywałem cząstkę siebie. I zacząłem się zastanawiać, czy warto czekać na koniec świata, czy jednak postarać się o zapewnienie sobie zbawienia już teraz, poprzez zaufanie w Chrystusa, poprzez wiarę w jego śmierć za moje grzechy. Dowiedziałem się, że zbawienia nie można osiągnąć poprzez dobre uczynki i pustą wiarę w istnienie Boga.
Potem był Chrzest wiary Marcina i Darka. Na szczęście wiedziałem już, że nie mogę tego opuścić i wróciliśmy z Kasią od znajomych z Warszawy w niedzielę rano. Specjalnie nie piłem alkoholu w sobotę (oprócz oczywiście dwóch piwek), aby móc wracać samochodem. Chrzest był niesamowity, poparty jeszcze wygłoszonym przez Marcina świadectwem. Po raz pierwszy byłem wtedy w Kościele Baptystów. Tam też z ust Pastora Irka i Pastora Marcina usłyszałem o prawdziwej i jedynej drodze ku zbawieniu. Pierwszy raz w życiu poruszyło mnie wygłoszone w kościele kazanie. Jakiś czas później postanowiłem zacząć chodzić na kazania środowe, które docierały do mnie coraz mocniej i mocniej. Jednak moje życie nadal było grzeszne – alkohol, gniew, złość, zazdrość, pycha, wiara we własne siły i posiadanie wszelkich mądrości świata... I tylko uspokajanie własnego sumienia poprzez doraźną pomoc innym od czasu do czasu...
Wreszcie na początku 2008 r. udało mi się przekonać moją Kasię (jakiż byłem z tego dumny! – kolejny grzeszek do kolekcji) do czytania książek, słuchania kazań i do pójścia na kazanie do Kościoła Baptystów. Dostaliśmy też od Marcina płytę Euangelion, która jest idealna dla ludzi wahających się. Rock, Hip-Hop, i konkretne chrześcijańskie przesłanie (konieczność narodzenia się na nowo). Do mnie to dotarło. Kasia nawróciła się w 3 miesiące. Zawsze działała szybko, wychodząc z założenia, że jak już na coś zdecydujesz, to nie ma na co czekać. Maj 2008 r. okazał się dla nas najwspanialszym miesiącem. Zacząłem się wreszcie modlić. Prosiłem Chrystusa, aby do mnie przyszedł i pokierował moim życiem. Prosiłem o zesłanie Ducha Świętego. Prawdziwie uwierzyłem w ofiarę Jezusa na krzyżu i Boży Plan Zbawienia.
Miałem z pracy wizytę studyjną we Włoszech, gdzie o zgrozo, musieliśmy dolecieć z przesiadką. 4 starty i 4 lądowania. Taka była odpowiedź Boga na moje modlitwy o zabranie mi strachu przed lataniem :). We Włoszech, w naszym hotelu, położonym pół kilometra nad poziomem morza, poczułem, że jestem bliżej Boga, że jeszcze nigdy tak blisko nie byłem. Piłem z koleżankami wino, ale nie sprawiało mi to już takiej frajdy jak dawniej. Chciałem rozmawiać o Chrystusie, o Bogu. Dostałem wtedy najważniejszego smsa w życiu, Kasia napisała, że chce iść przez życie z Chrystusem. Przestraszyłem się jak nigdy. Ona się narodziła na nowo, a ja co???
W drodze powrotnej już się nie bałem. Razem z Asią (moją koleżanką z pracy) słuchaliśmy Euangelionu i wiedzieliśmy (no przynajmniej ja), że nic złego stać się nie może. Dolecieliśmy do Warszawy. Z tej radości postanowiłem kupić kilka piwek, żeby było wesoło w drodze do Białegostoku. Po wypiciu pierwszego zrozumiałem, że właśnie oszukuję mojego Boga, że znowu robię to samo, że świadomie grzeszę. Na szczęście Asia zgodziła się posłuchać ze mną kazania M. Kulca. I tak słuchaliśmy, patrząc na inne osoby, świetnie się bawiące. Niby nic złego nie robiły, ale ja już wiedziałem, że to nie dla mnie. Że zostawiam stare życie za sobą. Że alkohol niczego mi dobrego w życiu nie dał. Że upijanie się było ucieczką od problemów dnia codziennego. Że przez alkohol zapominałem na weselach i imprezach o tańcu z własną żoną, na rzecz pozostałych dziewczyn. Śmialiśmy się nawet czasami, że muszę pamiętać o tańcu obowiązkowym z Kasią. Zrozumiałem, że teraz służę już tylko jednemu Bogu.
Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić. I Kor 6,12
Gdy wróciłem do domu, nie musiałem nic mówić. Wiedzieliśmy z Kasią, że jesteśmy nowymi ludźmi. Wiedziałem, że we Włoszech zostawiłem starego człowieka. Że narodziłem się na nowo z Ducha Świętego. Że od tej pory chcę wzbudzać pozytywną zazdrość wśród innych, którzy zobaczą, jak się zmieniłem. Że chcę codziennie głosić Słowo Boże i przyciągać do Chrystusa kogo tylko się da. Modlę się o mądrość i odwagę, tak potrzebną przy głoszeniu Ewangelii. Ale już niczego się nie boję. Bo mój Pan jest ze mną. Bo jestem dzieckiem Bożym. A Wiktorek codziennie daje mi ziarenka, że niby jadę do ZOO karmić zwierzątka. A ja te ziarenka chcę wykorzystać trochę inaczej :).
Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest miłe, a brzemię lekkie. Mat. 11,28-30
Rafał Zbieć